sobota, 28 lutego 2015

Kolejny miesiąc za nami! LUTY - podsumowanie.

Hmm luty..
Jaki to był dla mnie miesiąc?

Niestety okropny. Coś ten rok mi kompletnie nie sprzyja. Dużo stresu, dużo smutku, dużo rozmyślań. Już samo to, że jest tak okropnie zaczęło mnie załamywać. Powoli zaczyna być lepiej, a mi po głowie chodzi tylko jedna myśl. Oby te wszystkie złe rzeczy skumulowały się po prostu na początku i reszta roku była dla mnie łaskawa. Na przykład kiedy przyjdzie czas matur czy rekrutacji na studia :) O tak! na taki układ mogę iść! Jestem w stanie wytrzymać jeszcze trochę tych cierpień, żeby tylko później było wszystko tak jak bym chciała!

Pod względem diety i ćwiczeń, bo to chyba na tym blogu najistotniejsze, też nie było za kolorowo. Dwa tygodnie ferii i chyba za dużo wolnego, bo było mi trudniej się zorganizować niż w takcie szkoły. Trochę sobie odpuściłam i dietę i ćwiczenia. Co prawda nie jem słodyczy tak jak sobie postanowiłam, ale mój żołądek wydaje się być bez dna i jest w stanie pomieścić ogromne ilości jedzenia. Nie chce, żeby tak dalej było bo szkoda mi efektów zimowej pracy, żeby na wiosnę i lato znaleźć się na początku drogi.. Może nie schudnąć, ale chociaż utrzymać swoją figurę do maja. Tak, tego sobie życzę.

Co dobrego?

A jeśli chodzi o pozytywne rzeczy, które mnie spotkały w tym beznadziejnym miesiącu to na pewno warsztaty z Ewą Chodakowską. Marzenie, którym z pewnych powodów nie cieszyłam się w pełni, ale i tak było to dla mnie wspaniałe doświadczenie i cieszę się że przeznaczyłam na to pieniądze i będę mogła to kiedyś wspominać :)

Kolejny miły czas to z pewnością wyjazd do Gdyni, do chłopaka:) W zeszłym roku nie udało nam się spędzić razem walentynek. Siedzieliśmy wieczorem na skypie i rozmawialiśmy. W tym roku było o tyle dobrze, że mogłam ten czas spędzić obok niego :)

Zaczęłam również chodzić na korepetycje z chemii, co daje mi trochę dodatkowej siły przy walce z nauką. Trochę dodaje pewności siebie i przejaśnia, porządkuje informacje zgromadzone w głowie przez te trzy lata nauki.

Wyjazd na deskę w góry w czasie ferii też był czymś bardzo przyjemnym:) Mogłam trochę odreagować, poczuć lekką adrenalinę. Coś czego bardzo potrzebowałam. Dodatkowo czas spędzony z rodziną na świeżym powietrzu to zawsze coś miłego. (Dziś wieczorkiem też śmigam pojeździć :))

Luty to również czas testowania przeróżnych koktajli. Próbuję nauczyć moją mamę chociaż kilku zdrowych nawyków żywieniowych i wprowadzić małe zmiany w jej sposób odżywiania. Nie jest łatwo, ale widzę małe pozytywne zmiany. Cieszy mnie to ogromnie. Właśnie koktajle są ostatnio jej przysmakiem i razem próbujemy nowych połączeń. Na ten temat wypowiem się więcej innym razem, ponieważ kupiłyśmy niedawno nowy robot kuchenny i przy okazji chciała bym zrobić jego małą recenzje. Co wy na to?

LUTY W ZDJĘCIACH:  

Wyjazd do Bukowiny Tatrzańskiej.

Walentynki spędzone w Gdyni.



Testowanie nowych smaków:)

Nic nie jest taką motywacją jak za duże ubrania, które kiedyś były za ciasne:)



Ostatnio wybrałam się też do kina z przyjaciółkami. Oczywiście na %0 twarzy Greya.. Hahah jeśli jeszcze nie byliście i tak samo jesteście ciekawi jak to zrobili, to szczerze nie polecam, marnowanie pieniędzy i czasu! Chociaż książka mi się podobała i nie chciałam sugerować się opiniami innych, to niestety wszystko się potwierdziło. Pod koniec myślałam, że usnę! I szczerze, to nie dziwię się teraz wszystkim facetom którzy nie chcieli i nie chcą iść na ten film.. A już tym bardziej współczuję wszystkim parom, które wybrały taka opcje na spędzanie walentynek. Kompletna poraża. Coś mi się wydaje, że producenci filmu na kolejnych częściach nie zbiją już takiej fortuny.

A jak wam minął ten miesiąc? Chudsze niż w styczniu? A może co lepsze, szczęśliwsze?
Taką mam nadzieję ;)

Trzymajcie się ciepło!

piątek, 27 lutego 2015

Stres, nudy.. co jeszcze?

Dochodzę do wniosku, że wolę mieć więcej zajęć i bardziej zorganizowany czas poza domem. Nie mam na myśli oczywiście życia w ciągłym biegu i braku czasu na chwilę wytchnienia. Chodzi mi o coś co sprawia, że nie jestem myślami zupełnie gdzieś daleko, np. przy jedzeniu.

I właśnie o tym będzie dzisiejszy post. Czyli co i w mniejszy lub większy sposób może powodować nasze problemy z nadwagą.

Stres: 

 Jest to czynnik, który niewątpliwie łączy się z jedzeniem. Możliwe są dwie reakcje. Albo w trakcie stresu podjadamy, sięgamy po słodycze, wręcz próbujemy zajadać problemy, albo nie możemy nic przełknąć, mając na wszystko odruch wymiotny.

Dla wielu osób zmorą jest ta pierwsza opcja, która po dłuższym czasie może doprowadzić do otyłości. Niestety w naszych czasach nie trudno o sytuacje stresowe, które czają się co krok. Co gorsza, nasz apetyt rośnie jedynie na te niezdrowe produkty, napchane cukrem, tłuszczem, niczym wartościowym. To bardzo zgubne, zwłaszcza dlatego, że od takiego jedzenia szybko się uzależniamy. Stres może minąć, a my zostaniemy z nawykiem podjadania, sięgania po słodycze czy słone przekąski. Osoby z takimi reakcjami na stres często zazdroszczą tym, którzy zamiast się objadać nie mogą nic przełknąć. niestety ta druga wersja też nie jest optymistyczna. W trakcie stresu nasz organizm toczy trochę wewnętrzną walkę, potrzebuje dużo siły i składników odżywczych dla naszego układu nerwowego, żeby sobie z tym wszystkim poradzić. Kiedy nie jemy, najnormalniej w świecie jesteśmy wykończeni, osłabieni, nic tylko wrak człowieka. Owszem chudniemy, a później? Później dostajemy stracone kilogramy z nadwyżką..

Jeśli chodzi o mnie, to zależy jak silny jest stres, to taka jest moja reakcja. Kiedy czuję jakieś napięcie, goni mnie czas, taka troszkę niepewność, wtedy podjadam. Niestety takich sytuacji jest sporo i w najbliższym czasie będzie coraz więcej. Dlatego muszę to kontrolować bo inaczej cały mój wysiłek pójdzie na marne. Natomiast jeśli stres jest bardzo silny, jakiś ważny dla mnie dzień, problemy osobiste, wtedy nie mogę jeść. Zazwyczaj w grę nie wchodzi nic poza pieczywem. Takie sytuacje na szczęście nie zdarzają się zbyt często.

Pamiętajmy, żeby w miarę możliwości unikać stresu. Niestety odbija się to negatywnie nie tylko na naszej wadze, ale przede wszystkim na zdrowiu psychicznym.

 Nuda:

 Jak często zdarza wam się sięgać do lodówki po prostu z nudy? To szczerze mówiąc zabawne ale bardzo prawdziwe. Tak już jest, że często z nudów jemy. I oczywiście po co zdrowe przekąski, najlepiej zabrać się za ciasteczka. Nie trzeba nie robić nic. Wystarczy, że siedzimy cały dzień w domu, sprzątając, czytając czy się ucząc i przy okazji mamy dostęp do jedzenia non stop. Chwila, żeby się od czegoś oderwać, byle by czegoś nie robić, to zazwyczaj kierunek kuchnia. No niestety. Troszkę się nie dziwię dlaczego świeżo upieczonym mamom ciężko dojść do formy po ciąży. Nie mam na myśli oczywiście, że właściwie nic nie robią więc mają dużo czasu, który zapełniają jedzeniem. Wręcz przeciwnie, mają wiele na głowie, ale jednak większość czasu spędzają w domu z maluszkiem, opiekując się nim i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby co jakiś czas sięgać po smakołyki, Wydaje mi się, że gdyby przyjrzeć się temu głębiej, to i tak wynika to z nudy.

Dlatego jeśli startujesz z dietą, to może na początek spróbuj lepiej zaplanować swój dzień, tak żeby nie podjadać w między czasie ;)

Warto przyjrzeć się swojemu trybowi życia. Czasem nie wiele trzeba aby zmienić swoje nawyki. Osoby, które mają problemy z podjęciem diety, z utrzymaniem jej, moim zdaniem powinny zajrzeć troszkę w głąb siebie i poszukać powodu, które czasami mają na pozór nie wiele wspólnego z dietą. Najlepiej przeszkody likwidować u źródła :) Być może to nie słaba silna wola, ale zbyt wiele wolnego czasu, czy stres utrudniają Ci osiągnięcie wymarzonej sylwetki.

Trzymajcie się ciepło!

środa, 18 lutego 2015

Post czy może dieta?

Dzisiaj Środa popielcowa, dzień rozpoczynający okres Wielkiego postu w kościele katolickim. Jedni wierzą, inni nie. Ja zaliczam się do grona tych pierwszych i wyznaczyłam sobie właśnie postanowienie wielkopostne. Oczywiście jak nie trudno się domyśleć postawiłam na odstawienie cukrów prostych, chyli wszelkich słodyczy, czekoladek, drożdżówek, dżemów i tak dalej. Ostatnio dosyć często po nie sięgałam i coraz trudniej mi było ich sobie odmówić więc myślę, że to idealny pomysł.

Zaczęłam się jednak zastanawiać ilu z nas tak na prawdę podejmuje te postanowienia w celu pokuty czy lepszego przeżycia tego okresu. W wielu przypadkach to przecież właśnie odmówienie sobie słodyczy, fast foodów, słonych przekąsek czy jakiś innych przyjemności. Ale czy nie jest tak, że pierwsza myśl to "O nie będę jadła czekolady, przynajmniej schudnę, to w końcu 40 dni!"? Sądzę, że wiele z nas tak myśli.

 No i w sumie nie ma w tym nic złego. Trzeba szukać plusów, żeby łatwiej było nam wytrwać do końca naszego postanowienia. Idzie wiosna, czas kiedy szykujemy się na lato, zrzucamy zimowe okrycie wierzchnie i chcemy czuć się lepiej. Takie "dietetyczne" postanowienie Wielkopostne może być dla nas czymś na prawdę dobrym, a nie koniecznie łatwym. Warto oczyścić swój organizm i przy okazji zrzucić kilka centymetrów.

Pamiętajmy jednak, żeby nie brać na siebie zbyt wiele. Skoncentrujmy się na jednej rzeczy, a nie od razu zostawmy samą zieleninę. 40 dni to długi okres i łatwo o potknięcie. Kiedy nazbieramy kilka postanowień to jestem pewna że porażka na jednym froncie sprawi, że odpuścimy z całą resztą. A wtedy nie będzie ani tych ogromnych rezultatów, ani nawet malutkich.

Potraktujmy to jak wyzwanie! Trochę dłuższe niż zazwyczaj. 40 dni bez jakiejś codziennej przyjemności. Co wy na to?

Wy też łączycie postanowienia Wielkopostne ze zmianą nawyków żywieniowych?

Trzymajcie się ciepło!

wtorek, 17 lutego 2015

Kilka słów o pielęgnacji- czyli kosmetyki z Ziaji

Mogli byśmy ćwiczyć nie wiadomo ile, odżywiać się bez zarzutów, a mimo to nie obejdzie się bez odpowiedniej pielęgnacji naszego ciała. Utrwaliło się, że osoba zadbana to ta, która używa mnóstwo kosmetyków, często w nieziemsko wysokich cenach. I oczywiście trzeba się zgodzić, że żeby być zadbanym należy sięgnąć po kosmetyki, ale nie wydaje mi się, żeby musiały one być szczególnie drogie.

Codzienna pielęgnacja to podstawa dla zdrowego wyglądu skóry. I można by się tu kłócić, że przecież to wszystko to chemia, ale nie oszukujmy się, żyjemy w takich czasach, że to co jemy i to w jakim środowisku żyjemy nie wpływa zbawiennie na naszą skórę. Dlatego po niektóre kosmetyki po prostu musimy sięgnąć.

Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów na temat mojej pielęgnacji skóry. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Nie posiadam zbyt wielu środków, które chciała bym na ten cel przeznaczyć i staram się kupować dobre kosmetyki za rozsądną cenę.

Nie będę wspominać na temat żeli pod prysznic.. Wiadomo, że jest to podstawą naszej pielęgnacji. Nie przywiązuję się do żadnego produktu tego rodzaju, lubię zmieniać firmy, zapachy, zależnie od pory roku czy nastroju. Zimą używam raczej mlecznych zapachów, natomiast latem tych dodających energii owocowych. Przejdźmy do dalszej części. 

Niestety mam dosyć problematyczną skórę. Przez większość roku, z wyłączeniem lata, moja skóra jest przesuszona, nawet bardzo. Powstają mi niewielkie ranki, które nie wyglądają zbyt estetycznie, szczególnie na twarzy po nałożeniu podkładu. W tym roku nasiliło się to jeszcze bardziej. Mimo stosowania dużej ilości kremów i balsamów ciągle miałam przesuszoną skórę, która strasznie swędziała. Kompletnie nie wiedziałam już co z tym robić. Zdawałam sobie sprawę, że za kosmetyki, które przepisze mi dermatolog będę musiała sporo zapłacić. Postanowiłam więc zaufać znanej polskiej marce - Ziaja.

























Prawie cała moja pielęgnacja opiera się teraz właśnie na tych produktach. Zaczęłam od tych zwykłych serii dostępnych w normalnych drogeriach, niestety nie były wystarczająco skutecznie na moje problemy. Na pewno nawilżały, ale niestety na chwilę. Zapewne u osób ze skórą normalną sprawdziły by się idealnie. U mnie niestety trzeba czegoś więcej. W aptekach oraz firmowych sklepach Ziaji możemy dostać również dermokosmetyki. I na tych produktach nigdy się nie zawiodłam! Dają na prawdę długotrwałą ulgę i doskonale łagodzą rany, które pojawiają się na moim ciele, zwłaszcza na twarzy. Oczywiście nie ma co spodziewać się cudów i efektów po jednorazowym użyciu. Myślę, że skóra potrzebuje co najmniej tygodnia, żeby poczuć ich działanie. 

























Co ważne kosmetyki Ziaji spełniają jeden z ważniejszych dla wielu kobiet warunków - zachęcają swoją niską ceną. 

























Gama kosmetyków tej firmy jest bardzo szeroka i myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Być może z wiekiem będę potrzebować innych produktów, jednak na ten moment i na obecny stan mojej skóry, kosmetyki Ziaji, a zwłaszcza dermokosmetyki sprawdzają się idealnie. 



A wy lubicie kosmetyki tej firmy?

Trzymajcie się ciepło! 

niedziela, 8 lutego 2015

Wrażenia z warsztatów Ewa & #mygirls

Post pierwotnie w planach miał pojawić się już wczoraj, jednak kiedy wróciłam do domu padłam bez sił! Okropnie głodna, pierwsze co to wkroczyłam do kuchni, żeby coś dobrego przekąsić :) Później nalałam sobie gorącej wody i wzięłam upragnioną długą kąpiel, tak bardzo relaksującą. Nie było już kompletnie sił, żeby napisać cokolwiek sensownego.

Ale może zacznę od początku, bo zabrałam się od niewłaściwej strony.

Warsztaty odbyły się na hali sportowej Com-com zone, w Nowej Hucie, czyli moje rejony. Rejestracja uczestniczek rozpoczęła się już o godzinie 11 30, ja jednak stwierdziłam, że nie ma sensu być tak wcześnie i dotarłam na miejsce na godzinę 12. To była odpowiednia pora, bo udało mi się jeszcze dorwać wolną szafkę na rzeczy i zajęć miejsce mniej więcej w połowie sali. Trzeba przyznać, że było na prawdę sporo osób! Znalazło się też trzech panów, co wzbudziło spory entuzjazm u Ewy.
 Kiedy czekaliśmy na rozpoczęcie pierwszego treningu, na sali pojawił się Tomek Choiński i mąż Ewy, Lefteris Kavoukis. Można było zrobić sobie z nimi zdjęcie i dostać autograf. I tak szybko minął czas oczekiwania. Nie obyło się oczywiście bez opóźnienia, ale na szczęście tylko 15 minut.


Kiedy na scenę weszła Ewa, wszyscy ją gorąco przywitali i bez ociągania przeszliśmy do pierwszego treningu. Ewa prezentowała dwie opcje, dla tych początkujących jak i tych zaawansowanych. Nie było tak źle! Haha większość ćwiczeń zdołałam wykonać, ale mocno się zmachałam, tak jak powinno być. Częścią treningu Ewy były ćwiczenia w parach, dzięki czemu, każdy kto przyszedł na warsztaty sam mógł poznać kogoś i poczuć się bardziej swobodnie. Można było dodać sobie nawzajem siły i motywacji, co było bardzo fajnym pomysłem.

Później przyszedł czas na chwilę przerwy i wykład z dietetyki. I tutaj niestety trochę się zawiodłam. Spotkanie poprowadził Tomek i niestety trwało tylko 25 minut.. Organizatorzy postanowili sobie odbić opóźnienie właśnie kosztem wykładu co mi się bardzo nie spodobało. Zwłaszcza, że każdy z nas wyszedł z założenia, że będzie to dłuższa przerwa i każdy zabrał się za zjedzenie czegoś porządniejszego, nie martwiąc się o późniejsze kolki, mdłości i bóle brzucha.. No a tu takie zaskoczenie. Po drugie, owszem Pan Tomek jest trenerem personalnym i zapewne ma sporą wiedzę na temat odżywiania, ale sądziłam, że to spotkanie będzie poprowadzone przez konkretnie dietetyka.

Zaraz po wykładzie ruszyliśmy dalej z ćwiczeniami. Tym razem zajęcia poprowadził bardzo sympatyczny mąż Ewy. Te zajęcia były bardziej zabawą i szczególnie spodobała mi się fitnessowa rozgrzewka, super poprowadzona przez Lefterisa. Minus był taki, że na tej hali zawsze jest problem z nagłośnieniem i głośna muzyka, angielski i niosący się głos był nie do rozszyfrowania, dlatego trzeba było się na prawdę skupić, żeby wiedzieć co robić.

Kolejny trening to zumba i tutaj następne rozczarowanie. Być może ja już po prostu poczułam zmęczenie, ale dla mnie te zajęcia nie wywoływały aż tak pozytywnej energii jak to przy zumbie bywa.. Trening taneczny prowadziło dwóch panów, przy czym jednego dało się na śladować, a za drugim trudno było cokolwiek powtórzyć. Z tego co słyszałam, zazwyczaj te zajęcia były prowadzone przez kogoś innego i wtedy były dużo lepsze. Ale podejrzewam, że były osoby, którym to nie przeszkadzało i bawiły się na całego. Ja korzystając z okazji, załapałam się na autograf od Ewy :) Także coś za coś.

I na sam koniec, Wisienka na torcie - Tomek Choiński!! Po tych warsztatach stwierdzam, że jest on osobą, która nie czuje się za dobrze przed kamerą. Zawsze miałam wrażenie, że jest jakiś sztywny, sztuczny. Natomiast po wczorajszym dniu zmieniłam kompletnie zdanie! Super facet, z poczuciem humoru, ciepły, bardzo sympatyczny no i te mięśnie.. Nie trzeba chyba nic więcej mówić!
Muszę przyznać, że to właśnie jego trening podobał mi się najbardziej. Od początku taka ogromna moc i motywacja. Na prawdę chciało się dać z siebie więcej i więcej! Odpowiednia muzyka, no i w końcu jakieś ćwiczenia na macie.. Bo do tej pory targałam ją tylko po to żeby na niej posiedzieć czekając na Ewę. Po prostu Pan Tomasz i to co zrobił to mistrzostwo! Nie pogardziła bym takim trenerem :)

Na koniec przyszedł czas na zdjęcie z Ewą, do czego mam trochę mieszane uczucia. Na szczęście udało mi się dopchać na samym początku, zanim jeszcze padła mi bateria.



Każdy z uczestników dostał drobny upominek: dezodorant, opaski z adidasa, archiwalny numer SHAPE z płytą, którą już z resztą posiadam. Zastanawiam się tylko czy panowie, którzy pojawili się na zajęciach dostali takie same prezenty. No nie da się ukryć, że były one typowo nastawione na żeńską część uczestników.

Dziś tak jak się spodziewałam, czuję wczorajszy wycisk. Pośladki, plecy i ręce najbardziej dają się we znaki. Co więcej wydaje mi się, że jutro nie będę mogła się ruszyć. Ale uwielbiam ten ból!


Całe warsztaty na pewno będę miło wspominać i kto wie, może za rok wybiorę się po raz kolejny! :)

A może ktoś z was był też na takich warsztatach?
Jak wrażenia?

Trzymajcie się ciepło!

piątek, 6 lutego 2015

Co u mnie słychać?


Witajcie po długiej przerwie!
No niestety tak jak się spodziewałam, blog został zaniedbany.
 Matura maturą, może faktycznie nie mam za wiele czasu i nauka przede wszystkim, ale moje lenistwo, brak wiary w swoje możliwości i skłonności to poddawania się również dały o sobie znać. Nie ma sensu obiecywać zmian i prób.. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Jestem jednak pewna, że odkąd przestałam prowadzić bloga, moja silna wola znacznie się pogorszyła. Co za tym idzie- sporo słodkiego. Planuje i powoli staram się wrócić do formy, a kiedy mi się już to uda wprowadzić w życie jedno ze swoich noworocznych postanowień o którym sobie dzisiaj przypomniałam.. Chciała bym i będę próbować pisać co jakiś czas. To na prawdę wiele daje i nie widzę powodów, żeby nie spróbować jeszcze raz!

Dochodzę do wniosku, że to jednak prawda, że im się jest starszym tym czas szybciej mija.. Już miesiąc nowego roku za nami, a ja niestety nie czuję żeby coś zmienił w moim życiu. Jeden miesiąc już za nami, a gdybym miała powiedzieć, co się w nim wydarzyło, to musiała bym się mocno zastanowić. A tak przecież nie powinno być. Trochę szkoda czasu :(



Jedynym dosyć ważnym dla mnie wydarzeniem była studniówka. Równo 100 dni przed maturą! Rozpoczęło się wielkie odliczanie! To była długa noc, cała przetańczona :) Za co dziękuję bardzo mojemu cudownemu partnerowi ;) Wiele przygotowań, wiele nerwów, sama nie wiem po co. Ale ja już tak mam, ze zamartwiam się na zapas i to czasami tymi najmniej istotnymi rzeczami. Wyszło dobrze, i teraz pozostaje wspominać!

Podsumowując styczeń, mogę również stwierdzić, że był on pełen nerwów i emocji, a luty niestety zaczyna się tak samo. Mam nadzieję, że szybko się to zmieni, bo czuję się już wykończona.


Przechodząc do pozytywniejszych rzeczy...
Jutro czeka mnie coś wspaniałego! Jedno z moich niewielkich marzeń, czyli trening pod okiem Ewy Chodakowskiej. Wiem, wiem, że nie każdy za nią przepada, nie każdy uważa ją za kogoś wyjątkowego, ale dla mnie owszem jest ona kimś ważnym. Wiele jej zawdzięczam i zawsze będę ją podziwiać. Dlatego też nie mogłam przepuścić okazji i jutro jadę na warsztaty Ewa & #mygirls tour. Daje mi to ogromnie dużo radości! Nie dość, że spotkanie z taką cudowną trenerką, to jeszcze 4 godziny treningu w ciągu jednego dnia. Jak dla mnie to spore wyzwanie! Ale to tylko sprawia, że bardziej się cieszę :) A jakby jeszcze było tego mało, to w planie warsztatów jest spotkanie z dietetykiem! Czyż nie cudownie? :)
Postaram się to jutro jakoś zebrać i opisać:) Na pewno podzielę się z wami jak było!

Coś czuję, że na poprawę humoru przyda mi się porządny trening! I chyba za chwilkę się za niego zabiorę!

A jak wasze postanowienia noworoczne? Lepiej niż moje? Działacie?

I jeszcze troszkę jedzeniowo na sam koniec :)
Trzymajcie się ciepło! :)